Moje perypetie z "wymiarem sprawiedliwości." I nie tylko.

    Nie ukrywam, że głównym powodem założenia tego bloga jest nagłośnienie mojej sprawy. Media współpracując z sądami tak naświetlają problem, by poszkodowany wychodził na winnego sam sobie. Pozostaje tylko internet. Sądy są niezawisłe co znaczy, że mogą dosłownie wszystko i nikt im się nie wtrąca w to co robią. Kocham swój kraj - Polskę, i przykro mi patrzeć gdy tak zwane elity sięgają dna. Podróżowałem trochę po świecie i nie dziwię się, że nas tam nie szanują. Bo jak mają szanować jeśli jesteśmy wobec  siebie bez szacunku. Morał bajki: "...lepszy na wolności kęsek byle jaki, niźli w niewoli przysmaki" jest aktualny w każdym kraju oprócz naszego. Byłem w Niemieckim więzieniu i z ręką na sercu powiem: byłem tam lepiej traktowany niż "u siebie" i miałem tam więcej tak zwanej WOLNOŚCI. Chociaż byłem otoczony teoretycznie samymi przestępcami to nie spotkałem tam takich sk.....synów jak tutaj.I to w miejscach, które powinny raczej być wolne od tego rodzaju mętów. Powiem na własnym przykładzie. Jestem twardy. Życie mnie tego nauczyło. Po kilku latach walki z "wymiarem sprawiedliwości", gdy się zorientowano, że tak szybko nie pęknę, zmieniono taktykę. Przestano atakować mnie osobiście, a zaczęto prześladować osoby, które mi pomagają. Skutecznie.

   Opowiem pewną historię. Zlikwidowano Fundusz Alimentacyjny. Sprawy Funduszu przejął ZUS. Jako osoba chora mogłem się starać o anulowanie swoich zaległości finansowych wobec Funduszu. Poszedłem osobiście do ZUS-u. W odpowiednim wydziale pracowały trzy panie. Przyjęły mnie ciepło i z zainteresowaniem wysłuchały mojej historii. Obiecały, że się za mną wstawią gdy w odpowiednim czasie zbierze się odpowiednia komisja. Wzruszony zrozumieniem podziękowałem. Zaległości mi nie umorzono mimo, że spełniałem wszelkie kryteria. W sądzie, do którego skierowałem sprawę, Pani (znowu) sędzia mimo zaświadczenia, że jestem nieuleczalnie chory wyraziła optymistycznie nadzieję, że wkrótce wrócę do zdrowia. Skargę odrzuciła. Po kilku miesiącach jeszcze raz napisałem o umorzenie zaległości. I znowu panie w ZUS-ie były dla mnie wyjątkowo miłe i obiecały pomoc i wstawiennictwo gdzie trzeba. Przyszedłem po paru tygodniach i się spytałem czy się za mną wstawiły. Oczywiście, że tak. Poprosiłem o pokazanie pisma. Konsternacja: po co mi to, dlaczego? Upierałem się twierdząc, że mam do tego prawo. Pani, która ze mną rozmawiała wiła się jak piskorz na przemian czerwieniejąc się i pocąc. W końcu dopiąłem swego: aczkolwiek z niechęcią ale dostałem swoje akta. Wynikało z nich jasno, że nie dość, że się nie wstawiły to jeszcze zaopiniowały abym nie dostał tego umorzenia. Niejako przy okazji dowiedziałem się, że jestem ojcem chyba z pięciorga dzieci; miłe panie chyba wszystkich Marianów S. z okolicy podpięły pod moje akta. Nie wiem czy słusznie, ale byłem oburzony.

 - I tak Panu nie umorzymy tych zaległości - usłyszałem głos.

   Odwróciłem się zaskoczony za siebie i zobaczyłem jeszcze jedną kobietę.  Siedziała na krześle przesłonięta otwartymi drzwiami.

 - A Pani kim jest, jeśli można wiedzieć?

   Wytapirowana blondyna podniosła wyżej, z dumą głowę i odpowiedziała:

 - Jestem w tej komisji i mówię: wybij to sobie z głowy. Nie dostaniesz umorzenia.

 - A to niby dlaczego?

 - Bo mi się nie podobasz. Wystarczy?

   Złość mi przesłoniła rozum.

 - Słuchaj uważnie głupia piii...: nie wystarczy. Byłem wczoraj na targowisku, podszedł do mnie chyba Rosjanin. Zaproponował kupno kilku granatów w reklamówce. Za 50 złotych. Wtedy nie skorzystałem z okazji, ale teraz zaraz po wyjściu z tego budynku dam się skusić. Wrócę i roz.....ę wszystko z dokładnością do jednego biurka. 

   Panią aż zapowietrzyło: 

 - Pan mi grozi? Dzwonię zaraz na policję!

 - Dzwoń, puki możesz. Przyjedzie policja, a ja nie będę o niczym pamiętał. Jestem przecież po udarze. Mam prawo zachowywać się anormalnie, zwłaszcza przy takiej durnej piii...

   Siedziała sztywno wlepiając we mnie swe wybałuszone oczka. Zastanawiała się co zrobić. W końcu chyba stwierdziła, że jestem wystarczająco szalony, by zrealizować swoje pogróżki. Nic więcej nie powiedziała.

   Gdy trochę ochłonąłem, pomyślałem: ileż to razy ktoś doprowadzony do ostateczności, wcielił w życie coś co pomogło mu wyładować swoją frustrację. A potem media donosiły: szaleniec w X.zabił x niewinnych osób. 

   Za parę dni przyszło pismo, że wszystko mi umarzają. Nie miało to oczywiście nic wspólnego z wyżej opisanym incydentem.

   Czasami słyszę pomysły jak uzdrowić polskie sądownictwo. Wszystkie, uważam, z góry są skazane na porażkę. Po pierwsze jeśli pacjent nie przejawia woli, by go leczono to wszystkie zabiegi są nieskuteczne. Poza tym myślę o naszym sądownictwie, że w tym przypadku reanimacja nic nie pomoże. Z tego względu, że to już jest trup. Im prędzej go się pochowa tym lepiej. Dla prawie wszystkich. I krócej będzie śmierdziało. W ostateczności mam pomysł. Nie wiem czy dobry ale na pewno tani i bardziej skuteczny od tego co jest teraz. Proponuję automat z karteczkami: na 50% by było napisane "winny", na tylu samych "niewinny". Wypadałyby losowo. I tak skuteczność byłaby zdecydowanie wyższa niż obecnie. Petent gdyby poczuł się niesprawiedliwie osądzony mógłby głośno powiedzieć:

 - A to p.......na maszyna!

   Obecnie takie zachowanie jest niewskazane. Chociażby z tego względu, że naraża na prześladowania ze strony nie-automatów. 

   Ludzie potrafią wszystko wybaczyć, tylko nie prawdy o sobie. Jeśli się durniowi powie, że jest durny to mamy wroga jak nic na całe życie. Chciałem być kiedyś kulturalny w sądzie. Chociaż miałem wielką ochotę powiedzieć Pani sędzi co naprawdę myślę, to powstrzymałem się. Sąd w Nowej Soli zniszczył mi życie, a ja tylko powiedziałem delikatnie: "...kiedy sąd popełnił błąd...". Rany! Jak się sędzia obruszyła!

 - Niech się Pan zmityguje i uważa na to co mówi. Sąd się NIGDY nie myli i zawsze działa w granicach prawa!

   O mało co nie wybuchłem:

 - Ty piii...piii....Piii... takie prawo! I wszystko co reprezentujesz! Mi zniszczono życie, a ona obrażona. Muszę cierpieć bo ktoś był tak leniwy, że wykonał swoją pracę niechlujnie. 

   Kiedyś w sądzie mi powiedziano: "No i było się tak upierać. Gdyby się Pan przyznał do dziecka to teraz mógłby Pan zaprzeczyć swoim słowom. Takim nieodpowiedzialnym zachowaniem zmusił Pan sąd żeby podjął decyzję za Pana. A decyzja sądu jest nie do podważenia".

   I to by było na tyle.